Nawet pomimo szczerych chęci i ponadprzeciętnych umiejętności, dobry aktor nie uratuje złego filmu. Zebraliśmy dla Was 10 tytułów, których są tego przykładem.
„Borderlands”, który właśnie możecie oglądać na ekranach kin, to idealny przykład słabego filmu naszpikowanego dobrymi aktorami. Nie wiem, co Eli Roth obiecał Cate Blanchett za rolę Lilith, ale nawet ona nie jest w stanie uratować tego widowiska przed finansową klapą – a przecież występuje tu jeszcze Jamie Lee Curtis i Kevin Hart! I najlepiej na tym wszystkim wyszedł chyba Jack Black, którego nie widać, a tylko słychać (jako Claptrap).
Nie ukrywajmy, że to nie wybitne aktorstwo, a sprawny scenariusz i reżyseria decydują o sukcesie filmu. Ile na przestrzeni lat było produkcji, w których grali nieznani szerszej publiczności aktorzy, a jednak porywały one serca widzów i krytyków. Ile też było takich, które sygnowane wielkim nazwiskiem, osiadały na mieliźnie i okazywały się gniotami niechętnie wyświetlanymi nawet na serwisach vod.
Zebraliśmy dla Was 10 tytułów z ostatnich lat, które nie zyskały uznania w oczach krytyków, a występują w nich naprawdę głośne nazwiska. Niektóre z nich lepiej omijać szerokim łukiem, a inne z braku laku dobrze sprawdzić, bo może Wam akurat spasują.
Peter Dinklage – Piksele
Obcy źle interpretują kanały z klasycznymi grami wideo, traktują je jako wypowiedzenie wojny i atakują Ziemię. Z cyberprzestrzeni wyłaniają się kultowi bohaterowie: Pac-Man, Donkey Kong, Galaga, Centipede i kosmici ze Space Invaders chcący zamienić świat w piksele. To naprawdę niezły punkt wyjścia dla głupkowatej komedii, którą można obejrzeć z kolegami podczas męskiego wieczoru, ale w praktyce wyszło średnio.
Główną rolę gra tu Adam Sandler, który jako mistrz gier komputerowych z lat 80. Sam Brenner jest równe irytujący, co zawsze. Przewodzi on zespołowi złożonemu z maniaków starych gier, którzy stają do walki z kosmitami. Jednym z nich jest Eddie „The Fireblaster” Plant, grany przez Petera Dinklage’a, słynnego Tyriona z „Gry o tron”. Jego obecność nieco rozświetla ten kiepski film.
Uma Thurman – Batman i Robin
„Batman i Robin” to film krytykowany praktycznie przez każdego, na każdym kroku, nie tylko za kiepskie dialogi, ale także anatomicznie poprawne kostiumy. George Clooney został wybrany do roli Bruce’a Wayne’a (Batmana), który bez maski spisuje się całkiem dobrze, jak na Clooneya przystało. Ale prawdziwą gwiazdą tego „widowiska” jest Uma Thurman w roli Poison Ivy – trzeba przyznać, że kradnie każdą scenę, w której się pojawia i choćby dla niej warto przemęczyć się przez lawinę głupkowatych min i absurdalnej fabuły.
Oczywiście, trzeba pamiętać o występie Arnolda Schwarzeneggera w roli Mr. Freeze’a, który zamierza zamrozić całe Gotham City. Batmanowi pomaga Robin (młodziutki Chris O’Donnell) i Batgirl (Alicia Silverstone). Z perspektywy czasu, można stwierdzić, że „Batman i Robin” to prawdopodobnie najbardziej „komiksowa” odsłona przygód Mrocznego Rycerza. Można się przy tym nieźle pośmiać.
Oscar Isaac – Sucker Punch
Nawet jak na standardy Zacka Snydera, „Sucker Punch” to coś w rodzaju nieprzyjemnego błędu w sztuce. Film fantasy o kobiecie, która próbuje uciec z zakładu psychiatrycznego przez serię fantastycznych światów, został zmiażdżony przez krytykę. Oscar Isaaca, który był jeszcze nieznany szerszej publiczności, spisał się zaskakująco dobrze, grając nikczemnego sanitariusza.
Niektórzy mówią, że „Sucker Punch” to „najdłuższy teledysk świata”, bo montaż jest tu szybki, sceny akcji efektowne, a dialogi niepotrzebne. Trzeba przyznać, że film trochę zyskuje, gdy obejrzy się go ponownie po latach, ale i tak polecam tylko największym fanom Snydera.
Tom Cruise – Mumia
„Mumia” Alexa Kurtzmana miała być kamieniem węgielnym pod nową franczyzę, ale coś ewidentnie tu nie wyszło. Podczas gdy wersja z 1999 r. miała w sobie humor i przygodę rodem z opowieści Indiany Jonesa, „Mumia” z 2017 r. była zrobiona bardzo na poważnie, z niepotrzebnym nadęciem.
Największe nadzieje wiązano z angażem Toma Cruise’a do głównej roli Nicka Mortona. Ba, pojawił się nawet Russel Crowe jako dr Henry Jekyll, ale to wszystko za mało, by podnieść jakość słabego filmu przygodowego. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to najgorsza produkcja tego zestawienia, ale zdecydowanie dało się wycisnąć więcej.
Christian Bale – Thor: Miłość i grom
Czwarty film o przygodach Thora, miał być „tym najlepszym”, bo bóg piorunów łączy siły z Walkirą, Korgiem i Jane Foster, aby zmierzyć się z Gorrem Rzeźnikiem Bogów, potężnym złoczyńcą, który ze swoich powodów chce zniszczyć wszystkie bóstwa. Dla mnie to jeden z najbardziej rozczarowujących filmów MCU.
Ale jeszcze bardziej rozczarowujące jest zmarnowanie talentu Christiana Bale’a, który naprawdę „wczuł” się w rolę Gorra. W komiksach ta postać wzbudzała ciarki na plecach, w filmie jej motywacja została mocno spłycona. Taka Watiti powiedział, że miał mnóstwo dodatkowego materiału, by wypuścić wersję reżyserską tej odsłony „Thora”, ale dobrze, że się na to nie zdecydował. Nie dałbym rady obejrzeć tego filmu drugi raz.
Al Pacino – M jak morderca
Al Pacino ma w ostatnich lata szczęście do pakowania się w kiepskie filmy. „M jak morderca” to zupełnie nowy poziom. Zresztą, świetnie pokazuje go już sam polski tytuł, który został dość niefortunnie przetłumaczony (oryginalny to „Hangman”).
Ray Archer grany przez Ala Pacino to przesadna karykatura samego siebie. Gra on doświadczonego detektywa, który ma za zadanie wyśledzić seryjnego mordercę, który opiera swoje morderstwa na tytułowej grze w zgadywanie liter i rysowanie ludzików z patyczków. Jest tu też Karl Urban, który jeszcze wtedy nie przypuszczał, że będzie miał w swoim portfolio wielką rolę Billy’ego Butchera.
Halle Berry – Kobieta-Kot
Nawet wśród słabych filmów, „Kobieta-Kot” w reżyserii Pitofa, wyznacza zupełnie nowy poziom. Ale, mimo że film poniósł kasową klęskę, Kobieta-Kot w wykonaniu Halle Berry spędziła oszałamiające 13 lat jako najbardziej dochodowy film o superbohaterach z kobiecą postacią tytułową.
Halle Berry robiła, co mogła, by ratować ten projekt, ale błyszczała jedynie oliwionym biustem i bielonymi zębami. Pomysł realizacji filmu o Kobiecie-Kot powstał już po premierze „Powrotu Batmana” jako spin-off – miał wrócić Tim Burton i Michelle Pfeiffer, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. W efekcie dostaliśmy całkowicie niepotrzebną produkcję.
Michael Fassbender – Pierwszy śnieg
Harry Hole, grany przez Michaela Fassbendera, jest śledczym w Norwegii, który śledzi seryjnego mordercę, budującego bałwany na miejscach swoich zbrodni. Z utalentowaną obsadą składającą się z Charlotte Gainsbourg, J. K. Simmonsa i Chloë Sevigny można by oczekiwać co najmniej przyzwoitego filmu. Wyszło natomiast bardzo słabo.
Po premierze film został zmiażdżony przez krytyków, których zdaniem jest jak układanka z kluczowym puzzlami, które się pogubiły. Problemy finansowe sprawiły, że duża część historii z materiału źródłowego (książki Jo Nesbø) zniknęły, a faza przedprodukcyjna została przerwana. Niektóre ze scen ratuje sam Fassbender, ale i tak wydaje mi się, że jest to dla niego bardziej niechlubna rola niż często wypominany „Prometeusz”.
Kate Winslet – Movie 43
Niewiele filmów może poszczycić się zmarnowaniem talentem wielu aktorów naraz, ale „Movie 43” to się udało. Hugh Jackman, Halle Berry, Richard Gere, Dennis Quaid i Kate Winslet to tylko ci najważniejsi.
„Movie 43” to komedia złożona z kilku nowelek, pełna prymitywnego humoru i bezcelowych zagrań fabularnych, która jest przede wszystkim okropnie nudna. 11 krótkich filmów komediowych w wykonaniu 11 różnych reżyserów to okazja, by zobaczyć, jak kojarzeni z poważnymi rolami aktorzy bezsensownie się wygłupiają. Dla mnie strata czasu, ale może komuś się spodoba.
Jennifer Lopez – Gigli
Jennifer Lopez bynajmniej nie jest największą gwiazdą występującą w „Gigli”. Jest tu przecież też Ben Affleck, ale przede wszystkim Christopher Walken i Al Pacino! Znane nazwiska nie uratowały tej słabej komedii kryminalnej, a to romans między Lopez i Affleckiem był motorem napędowym promocji jednej z największych klap w historii kina.
Drobny kanciarz Larry Gigli cieszy się złą sławą: nie ma takiego zadania, którego by nie zepsuł. Ricki jest twardą dziewczyną gangstera. Gdy zbieg okoliczności sprawia, że muszą ze sobą współdziałać, sytuacja natychmiast wymyka się spod kontroli. Powiedzieć, że ten film jest słaby, z powodu mizoginii i homofobicznych monologów, byłoby niedopowiedzeniem. Film nie zarobił na siebie, a za głównego winowajcę uważa się nadmierną ekspozycję „Bennifer” w mediach – para dosłownie wyskakiwała z lodówki!
To również warto przeczytać!
-
- Czy wersje reżyserskie filmów są nam jeszcze na coś potrzebne?
- „Ród Smoka” nigdy nie będzie „Grą o tron”, ale i tak warto go oglądać
- „The Boys” wciąż w formie, ale cieszę się, że ten serial się kończy
- Serialowy „Wiedźmin” skończy się po 5. sezonie. To dobra wiadomość
- Pierwszy sezon „Detektywa” ma 10 lat, ale to wciąż arcydzieło. Jak to możliwe?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz