Robert Downey Jr. już raz uratował świat tworząc jedną z najlepszych scen w historii kina. Teraz powraca do MCU – nie jako Iron Man, a Dr Doom, który multiwersum będzie chciał zniszczyć. Ten sprytny ruch Kevina Feige może po raz kolejny okazać się zbawienny dla franczyzy Marvel Studios, która ma za sobą trudny czas.
„Nowa maska, to samo zadanie”. Takimi słowami Robert Downey Jr., który wreszcie ma na swoim koncie Oscara za rolę Lewisa Straussa w „Oppenheimerze”, przywitał się z publicznością podczas tegorocznego Comic-Conu w San Diego. Nie da się ukryć, że zadanie, które powierzył mu Kevin Feige znowu jest z kategorii „trudnych”, żeby nie powiedzieć „niemożliwych”. Uratować franczyzę filmową, która kiedyś była wielka, ale według wielu „skończyła się” wraz z „Avengers: Koniec gry”.
Jak sam przyznał Downey Jr. „lubi grać skomplikowane postacie”, a Dr Doom jest jedną z najbardziej złożonych, jakie kiedykolwiek powstały na kartach komiksów. Grał ją już Julian McMahon i Toby Kebbell (uwielbiam go za „The Servant”), ale w żadnym z filmów o przygodach Fantastycznej Czwórki Victor von Doom nie dostał wystarczająco tyle „mocy”, na ile zasługuje.
Teraz Marvel Studios zamierza to zmienić, bo kolejny film o przygodach Avengers, który wyjdzie w 2026 r. będzie zatytułowany „Avengers: Doomsday” i skupi się wokół superłotra w zielonym płaszczu.
Ale czy zatrudnianie aktora, który jako Tony Stark stworzył jedną z najbarwniejszych ról w historii kina, do grania zupełnie innej postaci, ma sens? Czy powrót Roberta Downeya Jr. nie ma przypadkiem zagrać na naszej nostalgii?
Desperacja czy dobrze przemyślana decyzja?
Powrót RDJ do MCU zapewne podzieli fanów. Z jednej strony będą oni bić brawo dla powrotu uwielbianego aktora (sam bym bił podczas sceny na Comic-Conie), a z drugiej będą hejtować, że to tani chwyt, który ma zagrać na naszych emocjach. Sam do końca nie mogę się zdecydować, po której jestem stronie, bo Tony’ego Starka w wykonaniu RDJ uwielbiałem, ale Iron Man miał też najlepsze możliwe pożegnanie w historii filmów o superbohaterach. Po co psuć jego wydźwięk?
Tak niewątpliwie będzie, gdy w kolejnych filmach o przygodach Avengersów (i zapewne Fantastycznej Czwórki) będziemy oglądać Roberta Downeya Jr. nie w czerwonej zbroi, a zielonym płaszczu. Ta zmiana barw jest na swój sposób symboliczna.
Iron Man, jako ucieleśnienie wszystkich marzeń o superbohaterze idealnym, człowiek pozbawiony supermocy, w czerwono-złotej zbroi, zdolny do wielkich czynów. Dr Doom, jako symbol ponadprzeciętnego intelektu i jeden z najbardziej przebiegłych superłotrów w srebrnej zbroi, odziany zielonym płaszczem. Nie da się przejść wokół takiej transformacji obojętnie.
Choć w kuluarach mówiło się o powrocie RDJ do MCU już od jakiegoś czasu, wydawało się, że taki ruch nie ma większego sensu poza wzbudzeniem nostalgii w widzach, którzy 5 lat temu uronili łzę na „Avengers: Koniec gry”. Od tego czasu w MCU nie wydarzyło się nic dobrego, pomijając seriale „Loki” i „WandaVision”.
W kinach szrot gonił szrot. „Czarna wdowa”, „Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni”, „Eternals” – to filmy zrobione na siłę. O tragicznym „Thor: Miłość i grom”, „Doktorze Strange w multiwersum obłędu” czy „Ant-Man i Osa: Kwantomanii” szkoda wspominać, bo nawet dla fana komiksów, była to strata czasu.
Nie da się zatem ukryć, że powrót RDJ do MCU ma miejsce w momencie przełomowym, na nowo definiującym dalsze losy całej filmowej franczyzy. Pierwsze zapowiedzi nowego Kapitana Ameryki i Fantastycznej Czwórki są kapitalne, ale pamiętam, jak podobny hype czułem przy „Tajnej inwazji”, więc niczego nie można brać za pewnik.
W międzyczasie pojawi się jeszcze Blade (z kategorią wiekową R), a później dwie części Avengers – wspomniany „Doomsday” w 2026 r. i „Secret Wars” w 2027 r. Wszystkie wymienione w tym akapicie filmy mają szansę osiągnąć ogromny sukces, niejako podnosząc MCU z kolan. A w całym tym procesie kluczowy jest Robert Downey Jr.
Czy to w ogóle ma sens?
Dr Doom w komiksach jest nierozerwalnie połączony z Fantastyczną Czwórką. Zgodnie z tradycyjną historią pochodzenia, Reed Richards i Victor von Doom byli współlokatorami na studiach i intelektualnymi rywalami. Victor był zafascynowany wizją budowy maszyny, która pozwoliłaby mu komunikować się ze zmarłą matką. Reed ostrzegał, że jest to niebezpieczna droga, ale arogancki Victor nie słuchał. Ta upartość wybuchła mu w twarz – dosłownie – kiedy niekompletna maszyna eksplodowała i oszpeciła von Dooma. Wkrótce mężczyzna odrodził się jako Dr Doom.
Mr Fantastic pozostał arcywrogiem Dr Dooma przez lata, ale monarcha z Latverii również kilka razy ścierał się z Iron Manem. Ich rywalizacja naprawdę nabrała kształtu w serii z 1981 r. zatytułowanej „Doomquest”, w której Tony Stark i Victor von Doom zostali przeniesieni w czasie na dwór króla Artura.
Dr Doom i Iron Man stoczyli kolejną poważną walkę w komiksach „Mighty Avengers” z 2007 r., których akcja rozgrywa się po zakończeniu wojny domowej i awansie Tony’ego Starka na dyrektora S.H.I.E.L.D. Po tym, jak Doom zostaje uwikłany w atak na Nowy Jork, Iron Man dowodzi Avengersami i agentami S.H.I.E.L.D. w totalnej inwazji na Latverię.
Relacja Iron Mana i Dr Dooma nie zawsze była czysto antagonistyczna. Po wydarzeniach z „Secret Wars” z 2015 r. (które także zapewne zobaczymy w filmach), Doom zaczyna nowy rozdział i chce wyciągnąć pomocną dłoń do Tony’ego Starka, ale ten nie wierzy w jego intencje. Doom staje się nawet nowym Iron Manem na jakiś czas, gdy Tony zapada śpiączkę z powodu wydarzeń II wojny domowej z 2016 r. Takie jest założenie serii „Infamous Iron Man”, w której Victor wykuwa własną zbroję i próbuje kontynuować bohaterskie dziedzictwo Iron Mana.
Warto także wspomnieć, że w multiwersum Marvela istnieją wersje Dr Dooma, które są w rzeczywistości Tonym Starkiem. Jedną z nich jest Iron Maniac wprowadzony w „Marvel Team-Up” z 2004 r. Inna pojawia się w znanej serii „What If” z 2010 r. W tym świecie Doom zamienił się ciałami ze Starkiem na studiach. Uwięziony w ciele rywala Tony poprzysiągł zemstę i rozpoczyna wieloletnią misję zniszczenia firmy Stark Universal Dooma. Rejonów, w które mogą zaprowadzić nas twórcy MCU, jest naprawdę sporo.
Na ratunek Iron Ma… Dr Doom!
Dr Dooma mogli zagrać różni wybitni aktorzy, a fani Marvela chyba najbardziej chcieli zobaczyć tu Cilliana Murphy’ego. Nie dość, że jest to wybitny aktor, to jeszcze idealnie wpasowuje się w aurę tajemniczości otaczającą Dr Dooma. Jego głos, który pamiętam z „Peaky Blinders”, wywołuje ciarki i fantastycznie byłoby usłyszeć go zza żelaznej maski w zielonym płaszczu. Dlaczego zatem RDJ?
Odpowiedzi na to pytanie nie poznamy chyba nigdy. Może Marvel Studios łatwiej było negocjować kontrakt z dobrze znanym im aktorem, a może on sam zatęsknił za graniem komiksowej postaci, z którą był związany ponad dekadę. Wejście w rolę Dooma zapewni mu należyty rozgłos i wystarczająco dużo czasu ekranowego, ale nigdy nie będzie tak angażujące, jak granie Iron Mana. To może być bardzo dobra współpraca dla obu stron – Marvel Studios i RDJ.
Niezależnie od tego, jak MCU fabularnie wpasuje Dooma, wydaje się, że postać ta przejdzie długą drogę z superłotra do superbohatera (co ma uzasadnienie komiksowe). Nie ma co spodziewać się tak bezwzględnego złoczyńcy, jakim okazał się Thanos, choć i ten miał swoją pokrętną logikę. A szkoda.
Przybycie Dr Dooma do MCU nie będzie tak teasowane, jak robiono to w przypadku Thanosa. Był przecież czas, że każda scenka po napisach w filmie MCU odnosiła się do Kamieni Nieskończoności, a gdy zobaczyliśmy oblicze Thanosa po pierwszej odsłonie „Avengers” wiele osób zapewne zrobiło „wow”. Teraz aż tyle czasu na wprowadzenie Dooma nie będzie, choć zapewne pojawi się on w scence po napisach „Kapitana Ameryki: Nowego wspaniałego światu”.
Osobiście uważam, że powrót RDJ do MCU może nieco „odebrać” znaczenia scenie z „Końca gry”.
Wiernym fanom Marvela trudno może być oglądać RDJ w innym wydaniu niż Stark z Rękawicą Nieskończoności w akcie ostatecznego poświęcenia, ale trzeba pamiętać też o młodym pokoleniu, które czasy Avengers z 2019 r. zna tylko z opowieści.
Jako wieloletni fan komiksów, trzymam mocno kciuki za MCU i chcę wierzyć, że Feige razem z braćmi Russo przywrócą franczyzę na właściwe tory.
To również warto przeczytać!
- „Ród Smoka” nigdy nie będzie „Grą o tron”, ale i tak warto go oglądać
- „The Boys” wciąż w formie, ale cieszę się, że ten serial się kończy
- Serialowy „Wiedźmin” skończy się po 5. sezonie. To dobra wiadomość
- Pierwszy sezon „Detektywa” ma 10 lat, ale to wciąż arcydzieło. Jak to możliwe?
- Alan Ritchson lepszy niż Tom Cruise. W czym tkwi fenomen serialu „Reacher”?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz